Redakcja portalu kosmonauta.net ma zaszczyt przedstawić jedną z mniej znanych historii, dotyczącej amerykańskiego programu kosmicznego. Autorem poniższego tekstu jest Jen Scheer, współzałożycielka organizacji Space Tweep Society oraz wieloletni pracownik NASA.
Mam na imię Jen i pracuję przy programie wahadłowców kosmicznych NASA od niemal ośmiu lat. Teraz, gdy loty tych pojazdów zbliżają się ku końcowi, staram się zachować i przedstawić niektóre z nigdy nie opowiedzianych historii, dotyczących misji wahadłowców i osobistych wspomnień pracowników, którzy je tworzyli.
Mam nadzieję, że poniższy tekst będzie początkiem serii wielu historii, o których chciałabym napisać. Jeśli zostanie dobrze przyjęty, będę kontynuować, za każdym razem opisując nieco inny aspekt programu. Seria ta będzie się różnić od większości tego, co miałam okazję przeczytać wcześniej na temat projektu, ponieważ nie chodzi w niej o sprzęt, ale o stojących za nim ludzi.
W pierwszych dniach programu wahadłowców kosmicznych, prace przy orbiterach były przeprowadzane w sposób niezupełnie zgodny z oryginalnymi zamierzeniami. Zawsze chce mi się śmiać, gdy spoglądam na stare dokumenty, w których zakładano dwutygodniowy czas pomiędzy kolejnymi misjami. Nie trwało to długo, aby uświadomić sobie, że osiągnięcie takiego wyniku nie będzie łatwym zadaniem. Przede wszystkim wiele prac wymagało znacznie większego zaangażowania ze strony obsługi niż początkowo zakładano. Także sprzęt, który pierwotnie miał być używany przez 100 lotów, czasami wymagał wymiany już po kilku. Głównym problemem był fakt, iż wahadłowce nie zostały zbudowane z myślą o takiej pracy, ponieważ nikt wcześniej nie przewidział konieczności dokonania takiego serwisowania. Oznaczało to, że prace serwisowe mogą okazać się dla obsługi zadaniem bardzo trudnym.
Na szczęście pracownicy potraktowali to jako wyzwanie. W ośrodku HMF (Hypergolic Maintenance Facility), gdzie serwisowane są gondole OMS (Orbtal Maneuvering Systems) oraz przedni system kontroli orientacji FRCS (Forward Reaction Control System) obsługa zaimprowizowała lub zbudowała elementy, których potrzebowano by wykonać powierzone im zadanie. Osprzęt, wyposażenie i instalacje powstawały ze zwykłej, czystej konieczności. Modyfikowano również narzędzia, tak, aby można było nimi pracować w miejscach do których pierwotnie nie dawały się one zupełnie. Pracownicy byli dumni z tego, że są w stanie stawić czoła przeszkodom, które z różnych powodów wyrosły na ich drodze.
HMF składa się z kilku budynków rozrzuconych na obszarze około ośmiu hektarów. Większość budynków zbudowano w 1964 roku w celu wsparcia programu Apollo, w ramach którego były wykorzystywane do badań kriogenicznych, a później podczas ‘gorących’ testów (z odpalaniem) dolnych elementów konstrukcyjnych rakiet na paliwo stałe, powstałych na potrzeby wahadłowców kosmicznych. Gdy obiekt zaczął być używany do serwisowania układów OMS i FRCS na początku lat osiemdziesiątych, nie było już w nim zbyt wiele miejsca na składowanie elementów wysposażenia. Używany osprzęt (wraz z zaimprowizowanym przez obsługę) był zatem przechowywany w każdym możliwym zakamarku – nawet w damskiej łazience, a ta część która nie mieściła się nigdzie trafiła do przyczepy, zwanej przez pracowników ‘przyczepą dla koni’. Sprzęt szybko ją wypełnił, więc pozostała ‘nadwyżka’ została schowana pod przyczepą – nie było to może najlepsze rozwiązanie, ale wszyscy byli zbyt zajęci pracą by się o to martwić.
Według opowieści, którą przekazano mi jakiś czas temu, pewnego dnia jeden z nowych dyrektorów lub kierowników wysokiego szczebla postanowił przyjść do HMF i zobaczyć jak wygląda ten ośrodek. Gdy przybył i zobaczył ‘przyczepę’ w całej jej okazałości z plątaniną wystającego spod niej sprzętu, to musiało być dla niego zbyt wiele. Zanim jeszcze wysiadł z samochodu, rzucił: “To miejsce wygląda jak *%$#! chlew!”. Pracownikom wygłoszono zatem całą prelekcję na temat ich niechlujstwa.
Oczywiście nie zostało to dobrze przyjęte przez techników. Według mojej współpracowniczki “pomimo, iż wykonaliśmy pracę najlepiej jak potrafiliśmy, to nie zostało to w żaden sposób docenione i wszyscy byli bardzo przybici z tego powodu”. Wkrótce nadeszło Boże Narodzenie, więc wpadła na pomysł kupna małych plastikowych świnek – około dziesięciu za dolara. Na każdej napisała inicjały jednego pracownika i owinęła je w zabawnie wyglądający papier. Powiedziała, że rozdała pakunki wszystkim w taki sposób, aby wszyscy otworzyli je w tym samym czasie. Dwadzieścia dziewięć małych świnek dla ‘chlewu’ w HMF. Dowcip został doceniony przez całą obsługę.
Świnki następnie udały się holu jednego z budynków HMF, gdzie żyły na szczycie regału z dokumentami. Zostały do niego przyklejone około 25 lat temu, ale tylko kilka pozostało tam do dzisiejszego dnia. Służą jako małe artefakty z tej mało znanej części historii programu wahadłowców kosmicznych i historii ludzi, którzy go tworzyli.
(c) Jen Scheer
Źródło:
Jen Scheer blog, Space Tweep Society