Od soboty Neil Armstrong spogląda na nas z okładek gazet, magazynów, pojawia się na początku telewizyjnych wiadomości. Nawet zapoznając się z jego historią zaledwie pobieżnie, nie sposób nie zadać sobie pytania “ile w ciągu jednego życia jest w stanie zrobić człowiek?”.
“Po prostu tak wyszło” – miał powiedzieć o swojej sławie człowieka, który jako pierwszy stanął na Księżycu. Nazywany amerykańskim bohaterem epoki, przez niektórych – amerykańskim bohaterem wszech czasów. Redaktorzy programów telewizyjnych pytają, czy to prawda, czy faktyczne Neil wpisuje się w ten model? Patrząc na jego dokonania, sylwetkę oraz uderzającą skromność – trudno się nie zgodzić.
Nie miał łatwego życia. Ze względu na specyfikę zawodu ojca jego rodzina przeprowadzała się dwadzieścia razy w ciągu pierwszych piętnastu lat jego życia. Pracował odkąd skończył dziesięć lat. Zarobione pieniądze przeznaczał między innymi na zakup modeli samolotów. Należał również do amerykańskich skautów. Licencję pilota zdobył w wieku lat szesnastu, czyli wcześniej niż prawo jazdy. Naukę rozpoczął na Purdue University, mimo że dostał się na prestiżowy Massachusetts Institute of Technology (MIT) – po rozmowie ze znajomym absolwentem MIT zdecydował, że woli studiować bliżej domu. Studia przerwał po dwóch latach. Ponieważ był pilotem, wysłano go na Wojnę w Korei. Dwa tygodnie wcześniej skończył 20 lat. W Korei odbył 78 lotów bojowych. Został zestrzelony, ratował się skokiem na spadochronie. O swoim udziale w wojnie nie lubił mówić, zwierzył się, że odcisnęła na nim mocne piętno. Między innymi przez koreańskie doświadczenia krytykował USA za postawę “światowego policjanta”.
Po zakończeniu służby wrócił na uczelnię i otrzymał dyplom inżyniera lotnictwa, po czym wstąpił do NACA jako pilot doświadczalny. Przeprowadził wiele prób w locie na samolotach o napędzie odrzutowym i rakietowym. Najbardziej spektakularnymi były loty na podwieszanym do bombowca samolocie doświadczalnym X-15 o napędzie rakietowym. Neil osiągnął na nim prawie sześciokrotną prędkość dźwięku i pułap lotu rzędu 63 kilometrów.
W 1958 roku wojsko wytypowało go do programu załogowych lotów kosmicznych, cztery lata później złożył aplikację do NASA i został przyjęty do drugiego korpusu astronautów. Jak przyznawał, w jego życiu nie było wyraźnego momentu kiedy postanowił, że chce zostać astronautą, po prostu pojawiła się szansa, na którą się zdecydował. W tamtym czasie wszyscy astronauci byli z pochodzenia pilotami. Dzięki ich dużemu doświadczeniu w pilotowaniu różnych urządzeń (samolotów, śmigłowców), wiele testów i misji kosmicznych nie zakończyło się katastrofą.
Po przyjęciu do korpusu Neil z czasem stawał się coraz większym entuzjastą perspektyw programu Apollo. Cztery lata od wstąpienia do NASA poleciał jako dowódca załogi misji Gemini 8, której celem był manewr rendezvous i pierwsze w historii cumowanie dwóch statków kosmicznych. Pomimo awarii systemu stabilizacji, udało mu się przeprowadzić cumowanie, choć element misji, spacer kosmiczny EVA, został anulowany. Następnie został wytypowany jako rezerwowy dowódca załogi Gemini 11, a nieco później jako zapasowy członek załogi Apollo 9. Bardzo dużo czasu poświęcił na prace związane z budową elementów misji Apollo. Testując urządzenie do pionowego startu i lądowanie o znaku wywoławczym “Flying Bedsteads” z powodu awarii o mało nie zginął. Według doniesień został wybrany jako dowódca załogi Apollo 11 z powodu wyjątkowego opanowania, dużych umiejętności pilotażowych i “nierozbuchanego ego”.
Pytany o uczucia, jakie towarzyszyły mu podczas stawiania pierwszych kroków na księżycu, mówił z rozbrajającą szczerością, że “jako pilota bardziej pasjonowało go lądowanie, które było wyjątkowo trudne” oraz że “pilotów ekscytuje latanie, nie chodzenie”. O samym spacerze mówił “że jest ciekawy, aczkolwiek przewidywalny”. Przebywając na księżycu, pozdrowił między innymi swoją dawną drużynę skautów. Lądowanie Apollo 11 oglądało 600 milionów widzów na całym świecie.
Po wypełnieniu swojej roli odszedł z NASA by przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie na uczelni. W przeciwieństwie do swojego partnera z Apollo 11 Edwina Aldrina nie udzielał się politycznie (pomimo ogromnej ilości propozycji) i rzadko wypowiadał się publicznie. Ubolewał nad ograniczeniem przez NASA tempa eksploracji kosmosu. W otwartym liście w 2010 roku skrytykował Baracka Obamę za redukcję budżetu NASA i anulowanie programu powrotu na księżyc “Constellation”. O załogowej wyprawie na Marsa mówił, że jest ona obecnie dwa razy prostsza niż misja na księżyc w latach siedemdziesiątych i że dalsza eksploracja kosmosu jest naturalną drogą ludzkości.
Podstarzała Margaret Thatcher w filmie “Żelazna Dama” mówi „kiedyś chodziło o to, żeby czegoś dokonać, teraz o to, żeby kimś być”. Nawiązując trochę do tych słów załoga Kosmonauty żegna wielkiego człowieka z nadzieją, że jego życie i postawa będą dla wszystkich inspiracją.
(NASA, NW, SF, SFN)