W maju przyszłego roku czeka nas pól wieku od pierwszego załogowego lotu w ramach programu Merkury. W serii poniższych artykułów przypomnimy zatem historię programu od jego rozpoczęcia do zakończenia w 1963 roku. Wersję PDF całego artykułu można pobrać z wątku umieszczonego na Polskim Forum Astronautycznym.
Część szósta: Nad sklepieniem niebios
Niedługo po przeprowadzeniu lotu Mercury – Redstone 4, Rosjanie pokazali Amerykanom ponownie kto przoduje w wyścigu kosmicznym. Oto 6 sierpnia 1961 roku wystartował z Bajkonuru Wostok 2 z kosmonautą Giermanem Stiepanowiczem Titowem. Wykonał aż 17 okrążeń kuli ziemskiej w czasie lotu trwającego 25 godzin i 18 minut. A więc spędził całą dobę na orbicie.
Wobec zaistniałej sytuacji NASA musiała zmienić pierwotne plany. Niniejszym zrezygnowano z dalszych lotów suborbitalnych. Aby amerykański załogowy program kosmiczny mógł się szybciej rozwijać, należało wysłać pierwszego z Mercury Seven, który dokonałby pełnego okrążenia planety. Rakietą nośną miał być udoskonalony Atlas. Taką propozycję, popartą przez decydentów agencji wysunął Gilruth. Oczywiście trzeba było przeprowadzić jeszcze kilka dodatkowych testów w ramach przygotowań do kolejnej załogowej misji Mercury.
13 września 1961 roku o godzinie 14:09:00 UTC z Cape Canaveral wystartowała kapsuła nr 8 (użyta wcześniej w nieudanym locie MA – 3) umieszczona na szczycie Atlasa. W bezzałogowej misji MA – 4, która trwała 1h 49 min. i 40 sek. dokonano jednego, pełnego okrążenia Ziemi. Parametry orbity wynosiły kolejno: 248 km (apogeum), 156 km (perigeum), 88,6 min (okres obiegu), 32,57˚ (inklinacja). Na pokładzie zainstalowano tzw. Crewman Simulator imitujący astronautę, urządzenia służące przetestowaniu sieci systemów namierzania dla Project Mercury (Mercury Tracking Network) w postaci m.in. dwóch taśm z zarejestrowanym głosem, a także system podtrzymywania życia, instrumenty do monitorowania poziomu drgań, hałasu itp. Ponadto umieszczono trzy kamery. Lot zakończył się sukcesem – wodowanie nastąpiło na wschód od Bermudów, a kapsułę podjął niszczyciel USS Decatur.
29 listopada miał miejsce ostatni test, Mercury – Atlas 5. Statek kosmiczny nr 9 został wystrzelony na orbitę o 15:08:00 UTC. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że na Przylądek Canaveral dotarł jeszcze 24 lutego, co czyni przygotowania do tej misji najdłuższymi w całym programie! Stało się to dlatego, iż kilkakrotnie zmieniano założenia testu, przy którym kapsuła ta miała zostać wykorzystana. Lot trwał 3 godziny, 20 minut i 59 sekund. Pojazd okrążył glob dwukrotnie (apogeum: 237,2 km; perigeum: 160,1 km; inklinacja: 34˚), po czym wodował o 18:28:59 UTC w rejonie wybrzeży Puerto Rico. Wyłowiła go załoga niszczyciela USS Stormes. Tym razem na pokładzie statku kosmicznego znajdowała się żywa istota. Był nią przywieziony uprzednio do Stanów Zjednoczonych z Kamerunu szympans o imieniu Enos. Chociaż w trakcie lotu pojawiły się problemy z pokładowym zegarem (śpieszył się o 18 sekund), ze wzrastającą temperaturą w kapsule, czy chwilowymi błędnymi danymi odnośnie położenia pojazdu w przestrzeni kosmicznej – małpa zniosła lot bardzo dobrze i wróciła w doskonałej kondycji. Następny miał być więc człowiek.
Tym człowiekiem miał być konkretnie John Hershell Glenn Jr. 41-letni podpułkownik lotnictwa amerykańskiej piechoty morskiej, weteran II Wojny Światowej, w czasie której wykonał 59 lotów bojowych na samolocie typu F4U Corsair, a w trakcie działań zbrojnych w Korei z lat 1950-53, pilotując F – 86 Sabre zestrzelił trzy odrzutowce MiG – 15 nad rzeką Yalu. Zdobył też doświadczenie przygotowując się do obu poprzednich załogowych misji Mercury, jako dubler Sheparda a następnie Grissoma.
W zespole astronautów Mercury Seven sprawiał wrażenie najbardziej wyważonego, odpowiedzialnego i był ulubieńcem NASA, a także najbardziej medialną personą w grupie – już od czasu jej pierwszego publicznego występu w kwietniu 1959 roku. On właśnie został wyznaczony do misji Mercury – Atlas 6, a jego dublerem wybrano Malcolma S. Carpentera. W trakcie konferencji prasowej w grudniu 1961 roku Robert Gilruth oznajmił to prasie. Wtedy też podał i skład na kolejny lot, Mercury – Atlas 7: Donald K. Slayton/Walter M. Shirra.
Firma Convair dostarczyła na kosmodrom rakietę Atlas (o numerze 109-D) w dniu 30 listopada 1961. Kapsuła nr 13 zeszła z linii montażowej zakładów McDonnel jeszcze w maju 1960, wyznaczona do misji w październiku, a na Cape Canaveral dostarczona 27 sierpnia 1961. Planowano przeprowadzenie lotu orbitalnego jeszcze przed końcem roku. Niestety nie udało się poczynić wszystkich przygotowań i start ustalono na 16 stycznia 1962.
Podczas, gdy astronauci trenowali, w dniu 2 stycznia na wyrzutni LC – 14, służącej do wystrzeliwania rakiet typu Atlas, ustawiono nosiciela z pojazdem nr 13 na szczycie. Glenn nazwał go Friendship 7, co też ozdobnym napisem zostało odzwierciedlone na burcie statku kosmicznego.
Wkrótce nastąpiło pierwsze opóźnienie (do 23 stycznia) spowodowane problemami ze zbiornikami paliwa rakiety, a następnie drugie – tym razem winowajcą była pogoda. 27 stycznia 1962 roku astronauta siedział (czy raczej leżał) już zamknięty w kabinie i przygotowywał się do startu a odliczanie trwało – tymczasem warunki atmosferyczne nie były odpowiednie, start uniemożliwiała zbyt gruba powłoka chmur. Dlatego też dyrektor lotu przerwał procedurę na 20 minut przed zapłonem silników Atlasa. John Glenn musiał opuścić kapsułę.
30 stycznia w trakcie tankowania zbiorników nosiciela wykryto wyciek do wewnętrznej izolacji między zbiornikami paliwa i z utleniacza. Zadecydowano o następnym opóźnieniu, do czasu naprawienia awarii. Tym samym do lotu, który miał się odbyć nazajutrz nie doszło.
Po dwóch tygodniach, 15 lutego plany pokrzyżowała ponownie pogoda. Nadzieja powróciła po kilku dniach.
Rankiem, 20 lutego 1962 roku Glenn przy pomocy technika ds. skafandrów, Joe W. Schmitta ubrał kombinezon, po czym przybył astrovanem na Launch Complex – 14, nawet 20 minut przed planowanym czasem. Warunki atmosferyczne początkowo nie sprzyjały, w dodatku pojawił się problem z systemem naprowadzania Atlasa. O godzinie 11:03 UTC usadowił się w końcu w kapsule Mercury. Po wymianie ostatnich uwag z technikami i uściśnięciu dłoni, o 12:10 UTC zamknięto właz, przymocowując go 70 wybuchowymi sworzniami. I wtedy powtórzyła się sytuacja z przygotowań do misji Liberty Bell 7. Jeden z nich sprawiał problemy – tym razem został wymieniony, a start opóźniono o 42 minuty. Astronauta prowadził w międzyczasie rozmowy via radio z przebywającymi w Control Center: dublerem M. Scottem Carpenterem i Alanem Shepardem. Przez peryskop pokładowy spostrzegł, że pogoda nad przylądkiem zaczyna się poprawiać… Wznowiono odliczanie!
O godzinie 14:47:39 UTC trzy napędzane naftą i ciekłym tlenem silniki nareszcie buchnęły ogniem i rakieta Atlas dźwignęła się ze swojej wyrzutni wynosząc na orbitę okołoziemską pierwszego obywatela Stanów Zjednoczonych. Puls Glenna wynosił, jak zakładano, 110 uderzeń/minutę. Gdy osiągnięte zostało Max Q (niecałe półtorej minuty po starcie), astronauta odczuwał wstrząsy, o czym poinformował kontrolę lotu. 2 minuty i 14 sekund po starcie nastąpiło wyłączenie i separacja boosterów, a dwadzieścia sekund później pozbyto się kratownicowej wieżyczki z rakietą ratunkową – przy czym pilotowi wydawało się, że separacja systemu nastąpiła nieco za wcześnie.
Wkrótce potem zespół Atlas – Mercury zmienił kąt wznoszenia, a w oknie kapsuły pojawił się horyzont z widokiem na Ocean Atlantycki, zachwycając wciśniętego w fotel ciasnego kokpitu Glenna. Jednocześnie nosiciel, spalający resztki paliwa wpadł w kolejne wibracje. Gdy silnik Atlasa zamilkł, ożywił się system napędowy Friendship 7. Statek kosmiczny oddalił się od zużytej rakiety (jej szczątki spadły później w RPA), a następnie pochylił „nos” w dół, obracając się uprzednio tarczą ablacyjną w kierunku lotu i rozpoczął inauguracyjny obieg Ziemi. Była godzina 14:52 UTC.
Orbita, na której znalazł się pojazd miała apogeum na wysokości 265 km, perigeum 159 km, okres obiegu 88,5 min, inklinację 32,5˚.
Centrum Kosmiczne im. Goddarda przeanalizowawszy parametry, napływające z Mercury, stwierdzili że teoretycznie mógłby wykonać nawet 100 obiegów. Astronauta otrzymał wstępną zgodę przynajmniej na 7.
Glenn miał znacznie więcej czasu na podziwianie zapierających dech w piersi widoków, jakie roztaczały się z kabiny. Prowadził więc wnikliwe obserwacje, dzieląc się spostrzeżeniami ze stacjami naziemnymi, nad którymi przelatywał. Dostrzegł w trakcie pierwszego okrążenia burzą piaskową nad Afryką, gdy mijał jej wybrzeża a także swój pierwszy zachód Słońca w Kosmosie, nad Oceanem Indyjskim. W tym samym czasie ze znajdującego się na wodach tego akwenu statku systemu namierzania, dokonano wystrzelenia flary, w celu sprawdzenia możliwości obserwacyjnych z orbity. Niestety zbyt gruba powłoka chmur uniemożliwiła dostrzeżenie przez astronautę owej racy (później problem się powtórzył i Glenn widział jedynie błyskawice lokalnej burzy). Za to nad Australią podziwiał gwiazdy, a także światła miast Rocingham oraz Perth i rozmawiał z dyżurującym w tamtejszej stacji Muchea kolegą z zespołu, Leeroyem G. Cooperem, zwanym „Gordo”. Inni pełnili te funkcje na Florydzie, Bermudach i w Kalifornii.
Freedom 7 minął Antypody i teraz mknął nad Oceanem Spokojnym, w mroku zimnej, kosmicznej nocy. Nad wyspą Canton, w trakcie wschodu Słońca John Glenn stwierdził obecność krążących wokół pojazdu świecących drobinek, które znikły gdy Mercury znalazł się w blasku dnia (owe „świetliki” – kryształki lodu pojawiły się jeszcze później). Astronauta, którego obraz był przekazywany za pomocą kamer wykonywał z kokpitu fotografie planety i sprawdzał, jak posila się w warunkach braku ciążenia, pożywiając się zagęszczonym kompotem z jabłek z aluminiowej tuby. Gdy mijał zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej kłopoty zaczął sprawiać automatyczny system stabilizacji. Glenn więc przeszedł na sterowanie ręczne. Po 20 minutach, gdy problem minął, wrócił na sterowanie automatyczne. Rychło musiał ponownie zastosować fly-by-wire, gdy zaczął szwankować silniczek odchylający w prawo. Trybu tego używał już przez resztę lotu. Tymczasem w centrum kontroli lotu zaczęła migać czerwona lampka sygnalizująca przerażającą możliwość obluzowania się tarczy ablacyjnej! Powinna ona odseparować się przed samym wodowaniem, w czasie opadania na spadochronie. Gdyby okazało się to prawdą, Glennowi groziła śmierć w płomieniach, w czasie powrotu kapsuły.
Po kolei wszyscy dyżurujący w stacjach śledzenia pytali astronautę, czy przełącznik otwarcia specjalnego „podwozia poduszkowego” jest w pozycji oznaczającej jego „wyłączenie”. Tym samym zorientował się, że stoi w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. Dyrektorzy lotu (Christopher Kraft) i misji (Walter C. Williams) doradzili mu w końcu, by przed wejściem w atmosferę nie odłączał zespołu trzech silników na paliwo stałe, umieszczonych na osłonie termicznej, w celu zmniejszenia ryzyka jej oddzielenia od Friendship 7. Dyskomfortu dodało jeszcze podniesienie się temperatury w skafandrze. Migały też lampki: informująca o przekroczeniu dozwolonej wilgotności w kabinie, a następnie ta ostrzegająca przed nadmiernym zużyciem paliwa (pozostało 62%). Astronauta musiał więc uważniej nim gospodarować. Zadecydowano, ze misja zostanie skrócona, a Glenn wykona jedynie 3 obiegi.
Ręcznie złożył służący do obserwacji peryskop. W T + 4h 33 min, nad Pacyfikiem, w trakcie lotu w kierunku kalifornijskiego wybrzeża rozpoczęta została sekwencja powrotu z orbity. Po kolei odpalone zostały w pięciosekundowych odstępach trzy silniczki zespołu napędowego u spodu kapsuły. „Rany, czuję się jakbym wracał w stronę Hawajów” rzucił Glenn do mikrofonu. 6 minut później ustawił pojazd w pozycji odpowiedniej do wejścia w atmosferę, tj. uniósł „nos” Friendship 7 o 14˚ w górę.
Gdy statek kosmiczny mknął w kuli ognia nad amerykańskim kontynentem, jego pilot mógł jedynie obserwować przez trapezoidalne okno iście dantejskie sceny, jakie rozgrywały się na zewnątrz kapsuły. Świadom wiszącego nad nim zagrożenia wsłuchiwał się w dźwięki zza ścian Mercury, które wziął za huk towarzyszący przekraczaniu bariery dźwięku (w istocie były to odgłosy pękających taśm, przytrzymujących zespół silniczków, które uderzały w korpus). Przez iluminator spostrzegł jakieś odpadające szczątki… Czy to rozpadająca się tarcza ablacyjna? Tak właśnie myślał astronauta. Osłona termiczna tkwiła jednak na swoim miejscu, a owe resztki to wspomniany już system napędowy. Wkrótce potem przeszedł na sterowanie ręczna za pomocą fly-by-wire, ale nie na długo – Friendship 7 wpadł w kołysanie… Na pułapie 8,5 km automatycznie otworzył się spadochron hamujący. Nastąpiło to za wcześnie, gdyż plan zakładał jego wyzwolenie na wysokości 6,4 km… Z powodu silnego okopcenia iluminatora Glenn wyciągnął peryskop. W T + 4h 50 min i 15 sek. nad kapsułą rozwinęła się czasza głównego spadochronu. Astronauta poczuł wielką ulgę, po czym ręcznie – na polecenie kontroli lotu wyzwolił poduszkę powietrzną. Wodowanie nastąpiło w 4 godzinie, 55 minucie i 23 sekundzie od startu, na Oceanie Atlantyckim w pobliżu wyspy Grand Turk, w rejonie o koordynatach: 21˚20’N 68˚40W, 60 kilometrów bliżej niż to było zaplanowane. Mercury został podjęty bezpośrednio na pokład niszczyciela USS Noa za pomocą okrętowej wyciągarki. Dopiero wtedy pilot opuścił pojazd. Planował wydostać się przez drugi właz kapsuły, znajdujący się u jej szczytu/nosa – służący do ewakuacji na morzu, jednak zbyt wysoka temperatura skłoniła go do alternatywnego rozwiązania. Uprzedził marynarzy, by się odsunęli – po czym odstrzelił właz wejściowy, mocowany pirotechnicznie. John H. Glenn opuścił swój statek kosmiczny i stawiając swoje stopy na pokładzie amerykańskiego niszczyciela rzucił ze swoim szerokim uśmiechem: „Gorąco tam było”.
W ten oto sposób zakończyła się pierwsza orbitalna podróż Amerykanina.
CDN…