W maju przyszłego roku czeka nas pól wieku od pierwszego załogowego lotu w ramach programu Merkury. W serii poniższych artykułów przypomnimy zatem historię programu od jego rozpoczęcia do zakończenia w 1963 roku. Wersję PDF całego artykułu można pobrać z wątku umieszczonego na Polskim Forum Astronautycznym.
Część czwarta: Zatopiony dzwon
Pocisk balistyczny Redstone o oznaczeniu MRLV – 8 (w poprzedniej misji użyto rakiety o numerze 7) dotarł na kosmodrom 8 czerwca. Miesiąc później, 15 lipca podjęto ostateczną decyzję o przeprowadzeniu lotu Mercury – Redstone 4, do którego miała być wykorzystana kapsuła nr 11.
I tak jak w poprzednim przypadku statek kosmiczny otrzymał od swojego pilota swoją nazwę indywidualną, Liberty Bell 7. „Gus” Grissom, który miał udać się nim w podróż uhonorował w ten sposób filadelfijski, osiemnastowieczny Dzwon Wolności, który od XIX wieku był symbolem walki o wolność i zniesienie niewolnictwa. Jak łatwo się domyślić, skojarzenie podsunął mu kształt pojazdu (na którym to obok nazwy własnej domalowano i „pęknięcie” jakie znajduje się na zabytkowym dzwonie). Potraktował to także jako synonim słowa „freedom” (a tak nazywała się kapsuła Sheparda) – również oznaczającego „wolność”. „7” to oczywiście ukłon w stronę kolegów z zespołu astronautów. Towarzyszyła ona następnie w reszcie misji Project Mercury.
Datę startu ustalono na 16 lipca, a założeniami lotu było w zasadzie powtórzenie wyczynu z maja. I tym razem pogoda pokrzyżowała pierwotne plany, Grissom i jego dubler, ponownie John Glenn musieli czekać… 18 lipca warunki atmosferyczne zmusiły decydentów do kolejnego poślizgu w czasie. Nazajutrz astronauci, wraz z technikami udali się na wyrzutnię LC – 5. Przygotowania do startu szły dobrze, a „Gus” zajął miejsce na pokładzie statku kosmicznego, czekając w napięciu na odpalenie rakiety. Niestety 10 minut i 30 sekund przed planowanym zapłonem lot po raz kolejny odłożono w czasie. Pogoda nad Cape Canaveral nie chciała współpracować.
21 lipca 1961 roku, o godzinie 8:58 UTC Virgil I. Grissom, pilot US Air Force po raz drugi usadowił się w ciasnej kapsule, a technicy zapieczętowali nowego typu właz (o nim samym będzie dalej). Po kilku godzinach oczekiwania (spowodowanego m.in. problemem z jednym z 70 sworzni ryglujących wejście do pojazdu, nie zastąpiono go jednak nowym), o 12:20:36 UTC Redstone uniósł się z wyrzutni. Start przebiegał podobnie, prawie identycznie jak w przypadku Mercury – Redstone 3. „Gus” przyznał potem, że czuł się przez moment „odrobinę przestraszony”, w momencie zapłonu i wzlotu. 2 minuty 23 sekund po rozpoczęciu misji miał miejsce BECO (Booster Engine Cut Off), chwilę później od Liberty Bell 7 oddzieliła się zbędna już rakieta ratownicza, a następnie sam statek kosmiczny odseparował się od nosiciela (2 minuta 33 sekunda). Grissom, znalazł się w stanie nieważkości. Przeszedł na sterowanie ręczne i podobnie jak Shepard poza pilotowaniem pojazdu skupił się na obserwacji okolic Florydy: lecąc „tyłem do przodu” podziwiał rzeki: Indian i Banana River, wyspę Merritt i południową część Przylądka Canaveral. Apogeum (190,39 km) osiągnął po przeszło pięciu minutach lotu. Silniczki Mercury odpaliły ponownie, sterowanie przeszło w tryb automatyczny, peryskop obserwacyjny został schowany, a pojazd rozpoczął powrót. Puls Grissoma skoczył do 171 uderzeń/minutę! W 10 minucie 13 sekundzie nad kapsułą rozpostarł się główny spadochron (pułap 6,4 km) i Liberty Bell 7 wodował o 12:36:13 UTC (po 15 minutach i 37 sekundach lotu). Wtedy niespodziewanie wydarzył się wypadek, wskutek którego omal nie doszło do śmierci pilota.
Kapsuła nr 11, którą wykorzystano w tej misji różniła się od dziesięciu poprzednich, w tym użytej w pierwszym locie załogowym. To w niej po raz pierwszy zastosowano trapezoidalne okno umieszczone na wprost astronauty, zamiast dwóch niewielkich, okrągłych iluminatorów znajdujących się po bokach pojazdu. Zainstalowano i automatyczny system położenia w przestrzeni kosmicznej. Kolejną nowinką był właz do statku kosmicznego. Wcześniej był zamykany przez ciężki mechanizm zatrzaskowy, zaś począwszy od kapsuły no. 11 – przymocowywany sworzniami wybuchowymi. Miało to na celu jego szybkie odstrzelenie w przypadku zagrożenia zatonięciem pojazdu i ewakuację astronauty. I to właśnie właz zawiódł.
Tuż po wodowaniu, które również miało miejsce w rejonie Wysp Bahama, niespodziewanie eksplodowały materiały wybuchowe przytrzymujące wejście do kokpitu i do wnętrza poczęła wdzierać się woda, totalnie zaskakując Grissoma. Pilot błyskawicznie zdjął hełm i w pośpiechu opuścił Liberty Bell 7. Omal nie utonął, gdyż skafander zaczął napełniać się wodą, przez co ciężko było utrzymać się na powierzchni. Na szczęście śmigłowce amerykańskiej piechoty morskiej przybyły na czas i „Gusa” uratowano, zabierając na pokład lotniskowca USS Randolph. Statek kosmiczny, wypełniony po brzegi był zbyt ciężki nawet dla mocnych lin. Został więc odczepiony i zatonął w wodach Atlantyku.
Podjęto go z dna dopiero 20 lipca 1999 roku, w przeddzień kolejnej, 38 rocznicy lotu Mercury – Redstone 4, przy pomocy podwodnego robota, przez załogę statku Ocean Project pod przewodnictwem Curta Newporta. Wydobycie tego niezwykłego wraku sfinansowało Discovery Channel.
Co jest w tym wszystkim tragicznie ironiczne – przez niespodziewaną awarię włazu Mercury Grissom omal nie zginął. Niecałe sześć lat później skomplikowanie zamykany właz Apolla przyczynił się do jego śmierci.
Kwestia awarii włazu kapsuły Grissoma nie jest do końca jasna. Astronauta twierdził wprawdzie, że właz “sam się odstrzelił”, niemniej zarówno podczas wcześniejszych jak i późniejszych testów do niczego podobnego nie doszło. Przypuszcza się, że Grissom przypadkowo uderzył w dość niefortunnie zamontowany przełącznik, uruchamiający ładunki pirotechniczne włazu, kiedy kapsuła kołysała się na falach.
CDN…